niedziela 1, listopad, 2015

164km do Domu, czyli SOG ULTRA TRAIL

164km do Domu, czyli SOG ULTRA TRAIL

DSC_0506Szlakiem Orlich Gniazd przez Jurę Krakowsko – Częstochowską podążaliśmy z 16/17 Października 2015. Trasa dobrze znana mnie jak i tym, którzy mierzyli się z Transjurą, która w tym roku nie została  zorganizowana.  Żal było by, gdyby na takim terenie nie istniał żaden bieg ultra. Z ogromną radością przyjąłem informację, że jednak w tym roku będzie możliwość pobiegania po Jurze, a to za sprawą Stowarzyszenia Vajra Team, ekipy która lubuje się w rajdach przygodowych. O organizację, skromność i kameralność imprezy byłem spokojny. Nie wyobrażałem sobie, że mogłoby mnie zabraknąć na szlaku, tym bardziej, że impreza odbywała się na Jesień, a nie jak dotychczas Transjura latem. Inny klimat, inne barwy i kolory, jak i krótsza noc zapowiadały smaczek biegu.

Start, który miał miejsce w Krakowie zgromadził 35 osoby gotowe by dotrzeć do Częstochowy. Frekwencja mniej więcej podobna jak na pierwszej Transjurze.

Co różni te dwa biegi to, to że SOG otrzymał zgodę (na 4 lata) na przebieg trasy przez wszystkie rezerwaty i inne zakazane tereny, którymi prowadzi  Szlak Orlich Gniazd. Transjura takiej zgody nie miała np. trzeba było omijać przepiękną Górę Zborów.

Innym ważnym elementem obecnie na Jurze jest, o czym sam nie wiedziałem, że szlak momentami idzie nieco inaczej niż poprzednio prowadził. Na całej długości Jury są nowiuteńkie świeżo, jeszcze pachnące farbą nowe oznaczenia czerwonego szlaku i momentami pokierowany jest inaczej niż to jest jeszcze na wszystkich obecnych mapach. Głównie są to zabiegi kosmetyczne powiedziałbym, ale trafiają się też znaczne zmiany. Trochę mnie to zmyliło, bo chciałem biec na pamięć, co suma summarum doprowadziło do tego, że lądowałem tam gdzie nie trzeba.

Pierwsze kilometry do Ojcowskiego Parku Narodowego upływały szybko. W raz z Robertem Kędziorą tuż po wybiegnięciu z Krakowa nadawaliśmy tempo biegu. Mniej więcej w Ojcowie, czyli na około 20 km zaczął padać deszcz.  Prognozy były takie, że w nocy opady, a w dzień przejaśnienia z możliwością opadów. Szczerze mówiąc deszczu spodziewałem się już na samym starcie. Do Ojcowa pogoda była łaskawa w tej kwestii, natomiast to co działo się potem, mogę śmiało powiedzieć, że warunki zrobiły się ekstremalne. Deszcz przybierał na sile, na pierwszym punkcie w Pieskowej Skale (24km) jesteśmy już mocno zmoczeni. Króciutka chwila i pobiegliśmy dalej w stronę Sułoszowa mając na uwadze , że za chwilę znajdziemy się na odkrytym i wyniosłym terenie i do tego bardzo błotnistym.

Trochę zabawnie było, jak pokonywaliśmy błotniste odcinki, a to z tego powodu, że organizator wspomniał na odprawie, że w tej chwili błota spodziewać możemy się w jednym miejscu. Czarny humor lubię, ale do śmiechu nie było. Buty w błocie to jak ciężkie kopyta do tego mocny opad deszczu i zaczynająca się mgła. Marzyłem, żeby wybiec z tego obszaru jak najszybciej i znaleźć się poza chmurą deszczową. Robert narzucił mocne tempo, które na około 38km odpuściłem i podążałem już sam swoim tempem. Po jakimś czasie deszcz zamienił się w mżawkę i właściwie tak na przemian z mniejszym lub większym natężeniem z małymi chwilami, bez jakichkolwiek opadów trwał, aż do samej mety w Częstochowie. Trzeba było pogodzić się z deszczem i zapomnieć o nim, choć irytujące było, gdy podeschły buty po to, aby po chwili znów były mokre.

DSC_0644

Noc była ciężka, jak już pogodziło się z deszczem, to kolejnym przeciwnikiem była gęsta mgła, jak mleko. Widoczność na kilka metrów, o zgubienie szlaku nie było trudno. Teoretycznie i praktycznie szlak znam cały, ale przy tych warunkach i mnie wyrzuciło kilka razy chwilowo poza trasę. Noc była bardzo ciekawa, zachwycił mnie widok zamku w Rabsztynie, ale najciekawszy moment był jak zakręciłem spore kółko. Najlepsze jest to, że nie wypadłem  w ogóle ze szlaku, a i tak nadrobiłem sporo kaemów i straciłem czas.

To było za Jaroszowcem, przy blokach , zaraz za parkingiem, szlak odbijał w teren w lewo. Nie było nad czym zastanawiać się, wbiłem dalej w szlak. Wszystko szło bardzo dobrze do momentu jak po około 15-20 minutach wybiegłem w to samo miejsce, w które przed chwilą wbiegłem. Moja mina musiała być bezcenna. Jak ja to zrobiłem do dziś próbuję rozwikłać tą zagadkę.

Zanim otrząsnąłem się z błędu jaki popełniłem, zauważyłem stojącą dziewczynę z chłopakiem przyczajonych do ściany bloku pod drzewem. Podbiłem do nich, co ich bardzo zdziwiło bo myśleli, że są niewidoczni. Z czołówką na głowie, z mapą w ręku pytam co to za miejscowość, żeby się odnaleźć, a oni tłumaczą mi się, że ukryli się, bo myśleli, że złodziej, bo w pobliskim Olkuszu kradną auta. Proponowali mi, abym dalej poruszał się drogą asfaltową. Zrobiło zabawnie się:

dziewczyna – ale kto biega po nocach po lesie

chłopak- i tak samemu po ciemku w taką pogodę

dziewczyna- tu jest dobra droga po asfalcie, może nawet ktoś Pana podwiezie, tędy Pan pójdzie…..

Ja – ale ja mam zawody nie mogę, muszę szlakiem , tylko nie mam pojęcia jak wypadłem w tym samym miejscu

dziewczyna – chodź, ja też na rajdy jeździłam, pokażę Ci….. ( chłopak ją zatrzymał )

Ja – dam radę, dzięki za info, jeszcze nas tu parę przebiegnie tej nocy…..

Ponownie wbijam w lewo, jak pokazuje szlak, tym razem mapa przed nosem i wolniejsze tempo.

Straciłem dużo, bardzo dużo czasu tutaj, w sumie powiedziałbym, że ok. 40 minut.

Biegnąc dalej w mlecznej mgle, zatrzymuję się by poprawić sobie plecak i coś wyciągnąć. Nagle słyszę wyraźnie, że coś lub ktoś przy szlaku w lesie kieruje się w moją stronę. Odgłos łamanych gałęzi przez stawiane kroki, sugeruje że jest to coś większego kalibru. Od razu kieruje czołówkę w miejsce ruchu. Nic nie widać, cisza, nie zastanawiając się daję dyla z tego miejsca.

Na którymś punkcie, słyszę od wolontariuszy, że pogoda w sobotę ma być ładna. W głębi sobie myślę, tak jak i miało nie być błota.

Gdy świta jestem za punktem w Bydlinie, a przed Pilicą, apetyt na śniadanie właśnie tam został zaspokojony. W dzień zaczyna biec się lepiej, zdecydowanie druga  część  trasy jest mniej błotnista i nie trzeba zmagać się z mgłą, przez co czytanie szlaku jest klarowne.

Szybkie przemieszanie się do Podzamcza, gdzie znajdują się  przepiękne formacje skalne uświadamia mi, że to półmetek trasy. Punkt w Podzamczu, jak dobrze pamiętam doładowałem bananem.

DSC_0536

Co do mojego odżywiania się, bo rzadko zabieram głos w tej kwestii.

Noc przebiegłem na batonach Raw Vegan, firm nie wymieniam, bo żadna nie dotuje mnie batonami, ale nie są to polskie firmy. Nie korzystam z żadnych żelowych ulepszaczy i tym podobnym. W ciągu nocy zjadłem wszystkie jakie miałem, czyli  6 sztuk takich batonów. Od Pilicy do Złotego Potoku odwiedziłem sklepy, w których to oprócz wody mineralnej bogatej w minerały zjadłem: dwa jabłka, 3 banany, marną  brzoskwinie, jeszcze marniejsze (połowę musiałem wyrzucić) borówki, małe opakowanie ciasteczek o nazwie O. ( chyba jedyne bez mleka, serwatek itp.) i generalnie to wszystko. Bywa, że przygotowuje wcześniej jakieś kotlety i chleb własnego wypieku na dłuższą imprezę, tak było np. w przypadku pierwszej edycji  Biegu 7 Szczytów, ale np. na drugiej edycji poleciałem tylko i wyłącznie na owocach, które były na punktach. Batony, które wymieniłem używam w zasadzie od niedawna, wcześniej w ogóle takich nie używałem. Zdarzało się , że i maraton leciałem na wodzie i bananie.

Gdzieś jakiś czas temu przeczytałem w jakiejś książce o bieganiu, gdzie sugerowano, że  wegetarianie, a weganie to już kompletnie biorą garść tabletek na śniadanie, co jest kompletnym nonsensem. Jedyną tabletkę i to czasami, z wielką niechęcią jaką biorę to witamina B12, co do której nie jestem w 100% pewny, czy ona jest konieczna. B12 to temat rzeka, jeszcze grzebie w wiedzy, by mieć własne zdanie na jej temat.

Dobra, ale wróćmy do SOG Ultra Trail.

Z Podzamcza do Częstochowy to już mogę powiedzieć, że to mój teren, a trasa od Złotego Potoka do mety  to mój dom. Skały Morskie, Góra Zborów, Bobolice, Mirów to przepiękne miejsca na Jurze. Podziwiać je w dzień jest bezcenne. Między Morskiem a Bobolicami, znajdował się punkt Pod Mostem, gdzie dyżurkę pełnił sam Szef imprezy, czyli Paweł Kosmala.

Między Mirowem, a Niegową jest Wielka Góra (423m n.p.m.), która to sprawiała dużego psikusa ze względu na mnogość zakrętów  i słabe oznaczenia. Nowe świeże znaki doskonale przeprowadzają nas przez również ciekawą górę, na której sporo grasuje dzików.

W Niegowej zaopatrzenie w sklepie, tuż po wyjściu siedzący Dziadziuś pod płotem wyciąga rękę po jedzenie, częstuję jegomościa, kiwa głową i oddalam się w stronę Złotego Potoka, gdzie znajduje się cudowny Rezerwat Parkowe. Za Złotym w alei Klonowej , napotykam pięciorga grzybiarzy. Idą całą szerokością alei. Śpiewy, plątanina nóg, od prawej do lewej wesoła kompania wracała z grzybobrania, patrząc na puste koszyki i humory to było bardzo owocne grzybobranie.

W kierunku na Olsztyn w Zrębicach, gdzie znajduję się piękny kościółek ( zawsze go podziwiam), mija mnie starszy Pan na rowerze. Widząc mnie, żegna się na głos!!!. Macham więc ręką w geście podziękowania, po czym pyta mnie:

–  przekazać coś?

–  nie, wszystko dobrze, dziękuję – odpowiadam

Dalej to kierunek na Sokole Góry, najukochańsze, blisko domu.  W Olsztynie jeszcze punkt do odhaczenia i kierunek przez mroczny, ale jakże ciekawy Rezerwat Zielona Góra.

Do granic Częstochowy docieram, gdy już zmierzcha się, a ostanie proste pokonuję już w zupełnej ciemności.

12118921_10200847788833621_207729284281084144_n

SOG Ultra Trail pokonuję w 22h45min, tym samym zajmuję drugą lokatę i poprawiam znacznie swój czas na tej trasie. Właściwie to pokonałem dokładnie według zegarka 172km.

Ze wszystkich startujących: 12 osób z 35 dotarło do mety w tym tylko 1 kobieta z 6 które wystartowały.

Łukasz Pawłowski ( wlodec)

12115659_938779146158769_5962605958793102183_n