poniedziałek 11, lipiec, 2016

Lavaredo Ultra Trail 2016 – Pomiędzy niebem, a skałami

IMG_3230Pomiędzy niebem, a skałami

 Poranek nie zwiastował spektaklu, jaki miał przynieść wieczór. Wszystkie bilety wyprzedane. Widzowie w białych i kolorowych koszulach dogodnie zajmując miejsca, obszernie wypełnili arenę w miasteczku Cortina. W każdym rzędzie dostojni jegomoście w towarzystwie urodziwych kobiet pełnych wdzięku. Stylowe sukienki i krojone na miarę garnitury. Na stopach trzewiki podkreślające gust.

Do pierwszego aktu jeszcze trzy godziny, a tymczasem w obszernej sali Dolomity, słychać pierwszy dzwonek. Chmury buzowały od przeszło kilku godzin, suche powietrze dostawało się przez nozdrza od samego rana. Kropelkowe powietrze wysysało wodę z ciała, wyciągając je na powietrze. Ów dzwon jaki zabił po raz pierwszy tego wieczora słyszalny był w odległym Teatrze Weneckim. Światło jeszcze nie zgasło. O tej porze dzień długi i promienie wpadają do środka niemal do godziny dwudziestej drugiej. Główny spektakl zaplanowany jest na godzinę dwudziestą trzecią.

Zegar na pięknym kościółku w samym sercu Cortiny wybija dokładnie dwudziestą godzinę dnia. Niemal w tym samym czasie pierwszy niebiański dzwonek uderza w rozpaloną dolinę. Nagle odgłosy przybierają na sile. Są bardziej słyszalne, bardziej widoczne i bardziej naoczne. Szelest słyszalnego rwącego potoku przeobraża się w szelest lejącej się wody z ognistej jamy jaka wytworzyła się na niebie. Milimetr po milimetrze deszczowe krople zalewają całą arenę na której to dziś wystawiana będzie sztuka Ultra Trail Lavaredo 2016.

 IMG_3246

Dudnienie w uszach wprowadza stan niepokoju wśród aktorów dzisiejszego spektaklu. Widok na niebie jest zarazem piękny i okropny. Szaleństwo rozkręcone na górze przerosło wszystkich. Została godzina do rozpoczęcia, która jeszcze nie zwiastuje fetowania startu. Na czterdzieści minut przed przedstawieniem maestro jednak potwierdza, że wielki teatr tego weekendu odbędzie się.

Dochodzi dwudziesta trzecia. Bohaterowie sztuki już przygotowani fizycznie i mentalnie. W ciszy i spokoju czekają, jak reżyser da sygnał do pokazu swoich umiejętności. Na twarzach rysuje się koncentracja, nadzieja ale i niepokój. Wszystkie złe myśli odgania uśmiech i towarzystwo wśród swoich. Nadchodząca noc będzie walką z przyjaciółmi, z terenem i wreszcie z samym sobą. Kurtyna w górę, niech moc będzie z wami – wykrzykuje maestro ze swojej reżyserki. Spektakl Lavaredo Ultra Trial 119km , 5850+ zaczął się.

 IMG_3280

Akt 1. Ospitale (16km)

Niespiesznie przy wiwacie tłumów zgromadzonych na widowni wzdłuż sceny oraz ulokowanych na balkonikach, aktorzy dzisiejszej sztuki ruszyli do pokazu swoich sił i umiejętności. Widzowie szczelnie wypełnili arenę, wciskając się niemal w każdy kąt Cortiny. Z każdej uliczki, z każdej kamieniczki dobiega skandujący głośny wiwat na cześć hordy odważnych ludzi. Pierwszy akt zabiera nas na wysokość około 1750m n.p.m. Jeszcze w grupie, na niewymagającym podbiegu słychać także nieprzerwane rozmowy od startu, które wraz ze wzniesieniem terenu z czasem umilkną. Jako, że ustawiłem się na niemal końcu stawki, muszę przebrnąć zwinnie przez gęsty tłum. Mokre podłoże od kropel i kanonady nieba przenosi szybko śmiałków na szesnasty kilometr trasy.

 Akt 2 Federavecchia (33km)

Ospitale szybko miga mi przed oczami. Nie zatrzymując się, brnę dalej za pierwszoplanową aktorką. Za każdym razem, gdy ona pojawia się ludzie robią aplauz taki, że pewnie słychać go w Mediolanie. Niebieski kostium jest moim punktem odniesienia. Unosząc się na drugą górę Forc. Son Forca około 2100m n.p.m. wręcz frunę z aplauzem jaki jeszcze szumi mi w uszach. Pokonując szczeble w górę, a następnie w dół czuję ukojenie w nogach i czerpiąc przy tym przyjemność. Operator światła i dźwięku zadbał o piękną oprawę tego wydarzenia. Nocny krajobraz podsycany jest potężnymi wyładowaniami w oddali. Rarytas, którego z ostatnich rzędów może być nie widoczny.

IMG_3385

Akt 3 Rifugio Auronzo (48km)

To właśnie w drodze na Rifugio Auronzo sztuka przybiera rozmachu, a aktorzy dostają siódmych potów. Umiejętności wyniesione ze szkół treningowych testowane są w drodze nad Jezioro Misurina. Tańczymy jak nam orkiestra dęta zagra. Choreograf robi wszystko co może, abyśmy nie wpadli w błoto po łydki. Cały wysiłek na nic, bo nie ma możliwości pokonania tego odcinka bez zanurzenia się w błotnistej mazi. Nocny akt nie pomaga wyostrzyć wzroku i w całej tej kompilacji dwa razy łapię elektrycznego pastucha za ramię. Gdybym usypiał to miałbym pobudkę jak znalazł.

Co to? Krowy? – słyszę tuż przed nosem ojczysty język. Polski aktor zaciekawiony dźwiękiem dzwoneczka dochodzącym z ciemności postawił takie pytanie. Patrzę w scenariusz i odpowiadam – Tak, krowy! Uśmiechy rysują się na naszych twarzach i tuż przed bladym świtem lądujemy w następnej scenie nad jeziorem Misurina. Chwila wytchnienia i następny akord na Forc. Lavaredo 2500m n.p.m.

 DOlomityLavaredoZdjęcie wykonał Jacek Deneka – UltraLovers – Dziękuję!

Ta scena toczy się w zwolnionym tempie, ale jest pełna dynamicznych akcji za sprawę zmieniającego się krajobrazu. Wyreżyserowane wolne kroki taneczne, przynoszą ulgę w schronisku tuż pod Tre Cime Lavaredo (2999m). Ogrom wyboru posiłków oraz obfitość jaka tam nas zastała, pobudziła wyobraźnię żołądka i apetyt. Specjalnie wyznaczone strefy dla wegan i bezglutenowe potrawy wprawiły mnie w zachwyt i rozkosz w sercu.

Tło przedstawienia powoduje, że znajdujemy się w innym świecie. Magia barw i kolorów od operatora obrazu otoczone dolomitowymi skałami nadaje niesamowity i niepowtarzalny klimat tym scenom. Wcale nie mniejszy zachwyt sprawia szybkość pokonywania odcinka w dół w drodze do Cimabanche (66km). Niebieskie niebo, soczysta zieleń, rwąca szumiąca rzeka z silnym nurtem, dolomitowe skały to elementy, których nigdy nie zapomnę stamtąd. Po osiągnięciu następnego jeziora w dolinie pełnej zieleni, trzy kilometrowy podest prowadzi nas kawałek za półmetek przedstawienia.

Akt 4 Cimabanche (66km)

Chwila przerwy dla aktorów i widzów. Chwila wytchnienia i odświeżenia siebie i garderoby. Większy łyk wody, oczyszczenie stóp i zanurzenie ust w upragnionych owocach. Jeszcze smak włoskiej pizzerii i jestem gotowy na drugą część sztuki, która przy obecnym upalnym dniu zdecydowanie będzie trudniejsza od poprzedniej. Początkowy deptak zamienia się na wspinaczkę na Forc. Lerosa 2000m n.p.m. Dobrze, że przewidziano tutaj rekwizyty w postaci zalesionego terenu, czym blokuje dostęp potężnego światła z góry. Idąc ku górze, nagle wyrasta za moimi plecami aktor z innego planu. Kolarz górski, który siedząc na siodełku potrafi wspinać się na tym diabelskim odcinku. Po zauważeniu go kątem oka, wydaję dźwięk: Wow. Uśmiecha się. Nie wstając z roweru, mknie dalej i znika za zakrętem jak powiew wiatru. Po osiągnięciu największego pułapu, trupą aktorską kierujemy się ku dołowi na Malga Ra Stua.

IMG_3372

Akt 5 Malga Ra Stua (75km)

Na siedemdziesiątym piątym kilometrze wprowadzam się w dialog z obsługą sztuki. Dialog z piękną włoską płcią obfituje w inteligentne żarty. Popędzany przez zegar umieszczony na kościółku w sercu Cortiny przerywam wesołą rozmowę i uciekam dalej traktem w zielony gąszczyk. Mając w pamięci trzy niebiańskie niewiasty zanurzam się myślami w odległe galaktyki. Aż tu nagle słysząc szelest obracam się i spoglądam przez ramię. Po moich śladach depcze angielska lady. Ultra teatralna rozmowa klasycznych doświadczonych biegaczy. Rozgadałem się na całego. Mam wrażenie, że spotkaliśmy się w innej sztuce – Ultra Trial du Mont Blanc. Nie zdążyłem z pytaniem, gdyż angielska lady zniknęła tak samo szybko, jak pojawiła się. Sowite krople potu dopadają każdy zakamarek ciała. Ratują nas urocze pełne lodowanej wody strumyki. Przed nami najbardziej wymagający moment zabawy. Podejście na Forc. Col del Bos około 2300m n.p.m. Przeskakując przez kolejne wąwozy, głębokie jary po wysoko zawieszonych mostkach, które robią niesamowite wrażenie wpadamy na długi monolog . Niemal dziesięciokilometrowa ciężka scena pośród dolomitowej krainy pełnej niewyobrażalnych kształtów skał i głazów. Piękno jakie natura wymalowała na tym skrawku ziemi jest kosmiczna. Prowadząc monolog z samym sobą przeprawiamy się kilkukrotnie przez rwącą rzekę. Gdyby nie wyznaczony teren gry, nie dostrzegłbym ścieżki, jaką mamy podążać. Lodowata woda przynosi ukojenie dla obolałych stóp od tego baletu. Trzewiki aż trzeszczą od ciśnienia napierającej siły wody w rwącym nurcie. A wszystko to pod kloszem słońca, które tego dnia napiera z podwójną dawką. Gdyby przenieść ten moment do powieści, nazwałbym go pustynna otchłań wraz z oazą. Na ratunek przychodzi nam Malga Travenanzes (88km). Źródełko z czystą destylowaną dolomitową orzeźwiającą wodą. Napełniane butelki służą nam niczym okowitka w upragnionej chwili. W samo południe przy bijącej nucie serca staję na wyznaczonym celu. Powiew wiatru daje sygnał do szybszego przebierania nogami. Choreograf szepcze szybciej, co też czynię wedle jego woli.

IMG_3307

IMG_3334

Akt 6 Rifugio Col Gallina (95km)

Moment tego przedstawienia bardzo słabo kojarzę. Musiałem zbyt bardzo w czuć się w swoją rolę. Po wypełnieniu buteleczek życiodajnym płynem, wiem jedno, że czeka mnie wyczerpujące podejście na Rif. Averau, niemal 2500 n n.p.m. Jest to kolejna odsłona wyreżyserowana przez twórczego organizatora tej zabawy. Myśli krążą dokoła głowy. Powtarzam jak mantrę : żeby tylko nie zapomnieć tekstu, jeszcze troszkę, jeszcze momencik i staję stopą na krawędzi szczytu. Z radością podążam w dal widząc w oddali cel. W międzyczasie przenoszę się wstecz. Rejon walk pierwszej wojny światowej, przetacza nam się przed oczyma jak film. Kamienne budowle przypominają o scenach jakie rozegrały się tutaj naprawdę. Uciekam i brnę do świata rzeczywistego, gdzie tętni życie.

Akt 7 Passo Giau (103km)

Popędzany przez polskich widzów, a dokładniej mówiąc przez polskie kobiety, które mają najwięcej witaminy i krzepy, aby nas wspierać, idę jak burza. Polskie akcenty i brawa w wydaniu kobiecym napędzają maszynę teatralną do swoich możliwości. Ktoś z oddali krzyczy, Łukasz, Polska, dawaj. Łapię te słowa jak wiatr w żagle. Od tego mementu jedyną przeszkodą są aktorzy z drugiej sztuki Cortina Skyrace. Nałożenie tych dwóch sztuk nie jest przypadkowe. Reżyser przewidział jednak wszystko w szczegółach. Aktorzy ci niosą ze sobą słowa otuchy, które ponownie wypełniają mnie energią. Włoskie komendy Forza ( Naprzód), super atleta, poklepywanie, czy przyśpiewki o Scarponim i Korsyce niosą mnie na skrzydłach. Zabawa jest tak doskonała, że uśmiech nie schodzi z twarzy. Tak rozochociłem się, że zacząłem puszczać oczka widzom. Zagadałem nawet do azjatyckiej urody, który to kilometr wydarzenia. Musiała być mocno zmęczona swoim tanecznym krokiem, gdyż miała problem z określeniem miejsca w jakim znajdujemy się. Niesiony falą aplauzu, nawet nie korzystam z punktu odświeżania i żywności. Widząc mnie przelatującego jak strzała przez ten punkt, dwaj Włosi otwierają mi drogę i krzyczą gestykulując – Patrz, ten się nawet nie zatrzymał. Unosząc swoje dłonie zaczynają bić brawo i głośno krzyczą FORZA!.

IMG_3288

Akt 8 Rifugio Croda da Lago (110km)

Scenariusz w tym miejscu przewidział burze. Nagromadzenie się chmur zwiastowało to od jakiegoś czasu. Realizator obrazu i dźwięku już zaciera ręce, aby odpalić pirotechniczne ładunki i ponieść dreszczyk emocji po sali. Widząc to przebieram baletowymi trzewikami jak w transie. Charakteryzator terenu tego nie ułatwił. Wyrzeźbiona śliska gleba, pełna korzeni i spadku terenu mocno hamuje mój impet. Zaciskam zęby, uzbrajam się w cierpliwość i spokojnie pokonuję ten fragment. W nagrodę czeka mnie życiodajny łyk lodowatej wody z wybijającego źródła po czym odlatuję. Dosłownie. Teren już łagodniejszy. Ciągle w dół, ale proste i wiraże jak na torze żużlowym. Maszynę rozgrzewam do czerwoności. Tych co jeszcze tak niedawno mnie wyprzedzili zostawiam daleko w tyle. Sympatyczny Włoch, kiwa głową z uznaniem, a ja nie dowierzam skąd taki mocny przypływ energii. Szybko jeszcze wykonuję telefon do suflera i mówię – trzy kilometry dialogu ze sobą i jestem.

Akt 9 Cortina Finish

Jak z procy wypadam na asfaltowe drogi prowadzące do centrum Cortiny. Wszyscy czekają. Widzowie, reżyser, scenarzysta i ja. W głowie wypowiadam na szybko swoją kwestię. Wiwat tłumu zwiastuje koniec tej epopei. Widzę już zegar na kościółku, który tykał z tyłu głowy od wczorajszego wieczora. Dźwiękowy robi całą otoczkę, włącznie z grzmotami w oddali. Operator światła pozwolił jeszcze na promienie słoneczne, gdy przy niesamowitym aplauzie przekraczam linię mety. Koniec tej sztuki, pięknej i zarazem wyczerpującej. Brawa, kwiaty, uściski i zdjęcia. Czuję, że swoją rolę zagrałem wybornie.

The End

lavaredo

Kilka słów od autora.

Dziękuję za wparcie, gratulacje i kciuki. Trasa tą uważam za najpiękniejszą jaką pokonałem w dotychczasowych startach. Oczywiście dużo było innych pięknych terenów i wszędzie jest cudownie, ale to właśnie Lavaredo stawiam najwyżej w klasyfikacji krajobrazów. W ogóle stawiam ten bieg najwyżej, nawet wyżej niż UTMB. Przenigdy tak dobrze nie bawiłem się na trasie. Pokochałem Dolomity i wierzę, że w Cortinie zawitam ponownie. Moje miejsce 165 na około 1700 startujących. Prawie połowa nie ukończyła. Czas 19:01.

Łukasz Pawłowski – wlodec