Wczesno grudniowa sobota powiewająca rześkim wietrznym powietrzem. Ni to Zima, ni to Jesień. Brzydki dworzec w pięćdziesięciotysięcznym mieście wprowadza mnie w stan zamysłu, czy jestem na zachodzie, czy może bardziej na wschodzie. Ani to zachód, ani wschód. Rolnicza Turyngia. Tak właśnie wita mnie Gotha City.
Skrzypiące kółka walizki ciągniętej przez ciemnej karnacji chłopaka wybijają mnie z letargu. Ułamek spojrzenia w oczy i od razu wiemy, że obaj jedziemy na tą samą imprezę. Czytaj dalej