Południe Turyngii. Kraina Saale–Rennsteig obfitująca w góry, lasy, pola i rzeki. Parkową ścieżką w sercu miasteczka Rudolstadt dochodzę do biura zawodów, znajdującego się na lokalnym stadionie LA. Następuje wymiana: Imię, Nazwisko na numer startowy i agrafki, a jako bonus dorzucają kartki na napój i jedzenie po dotarciu na metę. Kameralny bieg, na starcie zaledwie sześćdziesiąt osób.
Dwóch zawodników od razu ostro rusza do przodu. Gołym okiem widzę, że są poza moim zasięgiem. Na pewno nie dziś, gdyż nie czuję biegu komfortowo. Nie odpoczywałem ostatnio, to też dzisiejszy start to cel pośredni, przed celem bezpośrednim w połowie października, który właściwie i tak będzie dla mnie zagadką, bo to nie setka, w której najlepiej się czuje w tym roku, a sto sześćdziesiąt kilometrów.
Wracajmy jednak na trasę maratonu, gdzie już pierwsze kilometry ustawiły bieg. Wspomniana dwójka śmignęła i tyle ich widziano. Grupa pościgowa w liczbie osób trzech, z czego jedną z nich byłem ja rywalizowała między sobą. Siedziałem im na ogonie, a na zbiegach skracałem dystans. Przewagę zniwelowałem zbiegając po 3:20-3:30. Na dwudziestym kilometrze w miasteczku Saalfeld po pięciokilometrowym płaskim terenie wzdłuż rzeki Soława wyprzedzam czwartego zawodnika i tym samym zrównuję się z trzecim. Na podbiegu delikatnie wyprzedzam go, zaczyna żywo reagować i widząc moją koszulkę robi się gadatliwy. Już po minucie przybijamy żółwika, bo okazuje się, że ów interesujący człowiek to także Veganin. Nasze spotkanie po chwili przypieczętowuje widok pięknego wielko rogatego jelenia. Co ciekawie nie uciekał od razu. Wyraźnie go zaciekawiliśmy. Nawet niechętnie spokojnie wykonał delikatnie kilka kroków w naszą stronę. Nie mogłem napatrzeć się na niego. Zwolniłem, aby podziwiać go w całej okazałości. Po wymianie spojrzeń zaczął powoli oddalać się w swoją stronę, a my gnaliśmy dalej w dół przed siebie. Po długim zbiegu zaczął się długi podbieg. Nowo poznany człowiek zabawił się w uciekiniera i uciekł mi, a ja dobiegając do krzyżówki w lesie zasugerowałem się strzałką w czerwonym kolorze. Do tej pory wszystkie oznaczenia były żółte. Nie mam pojęcia dlaczego organizator w tym miejscu nie zadbał o wyraźne oznaczenie trasy. Poleciałem za namową czerwonej strzałki i wyprowadziła mnie w głęboki las bez dalszej drogi. Ale zanim spostrzegłem się, że coś jest nie tak, na wyciągnięcie ręki wyskoczył jak filip z konopi z zarośli ogromny ( tym razem bez rogów ) drugi jeleń. Może miał te rogi, ale był tak szybki, a ja byłem tak zaskoczony i zaintrygowany trasą iż mogłem ich nie zauważyć. Brzmi absurdalnie, ale to był piękny moment biegu. Najpiękniejszy. Suma summarum dołożyłem jeden kilometr dystansu więcej. Błąd kosztował mnie utratę czwartego miejsca i szansę na trzecie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Otóż zawodnik, który mnie wyprzedził przez mój błąd okazał się również Veganinem. Wiadomo, co w rodzinie to nie zginie. Trzecie, czwarte i piąte miejsce, przy czym piąte to moje – przypadło roślinożercom. Taka to krótka historia.
Miejsce Open 5, czas 3:52, w kategorii 3
Łukasz Pawłowski